Komentarze: 0
— Słuchaj Izo — wyrzekł do żony, która patrzyła nań w zdziwieniu — odbierz swoje pieniądze. Przywiozłem ci je. Ja... stary jestem... chory jestem — i... i kto wie co się ze mną stać może?
— Słuchaj Izo — wyrzekł do żony, która patrzyła nań w zdziwieniu — odbierz swoje pieniądze. Przywiozłem ci je. Ja... stary jestem... chory jestem — i... i kto wie co się ze mną stać może?
Ogarniało ją teraz omdlałe odrętwienie, niemoc zarazem fizyczna i moralna; całemi godzinami nie miała sił ni ochoty się poruszać. Z domu wcale nic wychodziła; czasem otwarłszy okno, głowę wystawiała na zimny powiew wichury, i znów ją cofała w mrok i wilgotny opar izby. Tu była cisza, spokój, nic jej nie wyrywało z kamiennej odrętwiałości, czuła się sharmonizowaną w swym stanie z temi mrocznemi ścianami przesiąkniętemi smutkiem i żałobą.
I takie dziwne uczucie ogarnia, jakby agonii, rozstawania się z życiem, przeciskania się w dziedziny innego świata. Rozbrzmiewają jakieś słowa, jak gdyby z głębin otchłannych się wyłaniały... To dusza jej przedwieczną coś mówi, nawoływa, — a zarazem ciało umiera...
I nagle w ciemnościach nocy rozbrzmiewa cichy, przejmujący jęk.
— Boże! pozwól mi umrzeć! Boże! ześlij mi śmierć!
— Zdzisław! — krzyknęła przeraźliwie, okryta zimnym potem.
Jakaś chwila zawieszona w promieniach astralu, przezeń ongi przeżyta, a którą ona dziś wyzwoloną duszą odczuła....
Może męka przezeń przebyta trwa teraz w przestrzeni? może myśli i czucia człowieka nie giną, tworząc atmosferę, co długim szlakiem ciągnie się po za ich realnem istnieniem?
|
||
W powietrzu zadrgały dźwięki rzucone silnym, metalicznym kontraltem, — wszyscy drgnęli. W tonach tych drżała namiętność dysząca żarem, buchały krzyki rozpaczy, modliły się słowicze ekstazy zachwytu i cichy bezdenny ból łkał rozwiewną, przenikającą lalą. Cała poezya pól i lasów budzących się w słońcu, wiosennych rojeń młodzieńczych, falą szeroką płynęła w jej pieśni; krwawe łuny zachodów i serc rozdartych zwątpieniem, okrzyki walk bojowych, i bezbrzeżnej melancholii księżycowe tęsknoty — lały się spienioną kaskadą tonów. Jakby utajona dusza wszechświata, wydzierała się z więzów kamiennej skorupy serc ludzkich, i wstrząsnąwszy się tryumfalną pieśnią przebudzenia napełniała przestwory.
Glos jego dźwięknął szyderstwem, zadrżał rzewnością, żalem.