Komentarze: 0
Który z panów zechce mi dopomódz? — pytała czasem Iza.
Zdzisław drgnął i występował naprzód. Tamten stał na uboczu zgnębiony, pokrzywdzony i palony zazdrością.
|
||
Dla niej, teraz istniała tylko sztuka.
Talent jej rósł i potężniał. Coś dziwnego drgało w falach tych tonów, które wyrzucała z piersi, kłębiły się żale tlała boleść, rozwierała się i marzyła nieskończoność. Czasem wybuchał żar namiętności tłumionej, gaszonej, która zrywa się nagle jak burza i życia żąda. Profesorowie miejscowi dziwili się porywom tego dziwnego, niesfornego talentu, i kiwali głowami.
— To do niczego niepodobne! mówili, ona wnosi do sztuki jakieś nowe, anarchistyczne elementy, — to niema żadnego systemu.
|